wtorek, 6 sierpnia 2013

Kambodżańczycy

Otwarci, naturalni, hałaśliwi, radośni, pomocni i przyjaźni. Uśmiechamy się do siebie, za pomocą najprostszych gestów okazujemy wzajemne zainteresowanie. Wymieniamy się naszą egzotyką. To właśnie jest kolejny magnes, który ciągnie mnie wciąż głębiej i głębiej w świat. Ludzie. Te proste, przygodne, przyjazne gesty, uśmiechy, pozdrowienia, wspólny śmiech z zaistniałej sytuacji, który nie wymaga znajomości języka. Czysta bezinteresowna ciekawość i sympatia.
Zbieram uśmiechy ludzi z całego świata, nanizuję jak korale na nici wspomnień. Z całej siły wierzę w ludzkość.









***

Dzieci to niezaprzeczalnie skarb kambodżańskiej ziemi. Barwne, głośne, przyjazne, otwarte, wszędobylskie, tryskające radością, witalnością i szczęściem. W brudnych "piżamkach" i boso. Kiedy piaszczysta droga prowadzi nas przez wsie i osady, to właśnie one wybiegają nam na spotkanie z kolorowych drewnianych domów, machają energicznie łapkami i wykrzykują gromkie "hello!". Odkrzykujemy chóralnie i radośnie. Chociaż po całym dniu i wielu kilometrach wszechobecnych "hellołów" zaczynamy chrypnąć. 



















***
Mrozi mnie, kiedy uświadamiam sobie, co działo się z nimi zaledwie 30 lat temu. Ludzie o tych samych uśmiechach, tej samej śpiewnej mowie, zarzynani masowo w imię szalonej idei. Niepotrzebne, niepożądane istnienia. Mężczyźni, kobiety i dzieci. Ludzie przeszkadzający idealistycznej wizji Czerwonych Kmerów. Tysiące rodaków. Odpycham od siebie wizję oliwkowych ciał - większych i mniejszych, posiekanych toporami, ułożonych setkami w stygnące stosy. Może dlatego ziemia ma tu kolor krwi?

***
Tam, gdzie przyjeżdżają turyści, naturalnym biegiem rzeczy pojawiają się także członkowie nieformalnej, międzynarodowej organizacji Żyjących z/dla Turysty. W Kambodży większość z nich to dzieci, w przeróżnym wieku. Sprzedają pocztówki, ręcznie plecione słomiane bransoletki, szale, wodę i setki innych drobiazgów. Jeśli wyrazisz gestem najmniejsze choć zainteresowanie, długi czas zajmie ci tłumaczenie, że tak naprawdę nie potrzebujesz rzeczy, na której spoczął przelotnie i w złą porę twój wzrok. 




Niektóre z dzieci, rozbestwione i nienasycone, patrząc na przyjezdnych tylko pod pryzmatem zarobku, agresywnie i nachalnie próbując wyciągnąć kolejnego dolara. W takich wypadkach często zdarzają się nieprzyjemne próby wpłynięcia na poczucie winy białego turysty. Ja jestem małym, biedny kambodżańskim chłopcem, ty - białym człowiekiem, pochodzącym z  bogatego kraju. Jesteś biały, więc jesteś winny. Masz dolary, więc płać. Opłać moją krzywdę, moją biedę. 
Inne dzieci są naturalne, roześmiane. Można z nimi pożartować, pośmiać się dowiedzieć przeróżnych ciekawostek. Kiedy podjeżdżamy pod świątynie, rój pięknie oliwkowych dzieci w "piżamkach" zrywa się do biegu i rozpoczyna się wyścig: kto pierwszy dotrze do turysty, żeby zaoferować mu wodę, czy kolejną partie słomianych bransoletek. Charakterystyczny zaśpiew "Leejdiii" dobiega z każdej strony, brązowe łapki wyciągają w górę swój asortyment. 
Większość dzieci, w odróżnieniu od dorosłych, operuje poprawnym angielskim. Część z nich, nauczyła się go od turystów, część od nauczycieli, przyjeżdżających do Azji w ramach wolontariatu.
Nieopodal jednej ze świątyń dwunastoletnia dziewczynka próbuje sprzedać mi ręcznie robione bransoletki (a ja mam już ze cztery komplety). Po krótkiej wymianie zdań okazuje się, że mówi ona w pięciu językach, a rozumie pozostałych pięć. Wszystkiego nauczyła się słuchając turystów. Jej znajomości języków, może posłużyć statystyce, jakie narodowości najliczniej odwiedzają Kambodżę. W odróżnieniu od innych dzieci, praktycznie nie słychać w jej mowie azjatyckiego zaśpiewu. Bosonogi talent lingwistyczny, żyjący pośród kambodżańskiej dżungli. Dziewczynka towarzyszy mi przez dalszą drogę, rozmawiamy sobie przyjemnie i wesoło. Przy rozstaniu rozmyślam, co się stanie z jej talentem? Czy dostanie szansę na rozwinięcie go i wykorzystanie w przyszłości? Tupot bosych stóp oddala się, a ja stoję ściskając w ręku słomianą bransoletkę, która jeszcze przed chwilą znajdowała się w brązowej łapce Nie pozwoliła sobie za nią zapłacić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz