sobota, 3 sierpnia 2013

Udział pięciu zmysłów w poznawaniu Bangkoku

Bangkoku doznaje się wszystkimi zmysłami. Bangkok wlewa się przez oczy, uszy i nozdrza, krąży żyłami po całym ciele, jak krew. W końcu trafia aż do serca i tam już zostaje.


Zamknij oczy i kieruj się zapachami. Tylko uwaga, nie wszystkie należą do przyjemnych (!) wszystkie jednak tworzą drżący obraz tego miasta. Z każdej strony przypływają zapachy jedzenia, orientalne, smakowite nuty nieznanych przypraw, zmieniają się co krok. Coraz to nowa woń podpełza z ulicznych budek i wózków z jedzeniem, które rozstawione wzdłuż ulic wodzą na pokuszenie oczy i nozdrza. Gdzieś w tle przebija się zapach brudnej ulicy, niemytych ciał, ale już po chwili zostaje wchłonięty przez wszechogarniający jaśmin i nagietki. To sprzedawcy kwiatowych wieńców, które wieszane są na szyjach kamiennych bogów. I znów nowa woń wije się w powietrzu, otula nutą orientalnego sacrum. Zapach kadzidła przyjemnie świadczy o tym, że gdzieś niedaleko znajduje się świątynia lub posąg jednego z bóstw. Modląca się Tajka wykonuje okrężne ruchy dłońmi, w których trzyma tlące się kadzidełka. Dym, wraz z modlitwami płynie ku postaci bogini. Parę kroków dalej targ i zniewalający odór durianów, kolczastych owoców, zionie wprost w nieprzygotowane na to nozdrza. Smród niewyobrażalny. A za zakrętem znów mocny aromat ryżu z jakąś nieznaną, orientalną nutą. 








Teraz wsłuchaj się w miasto... tylko ostrożnie! Przerażający ryk setek skuterów, tuk tuków i samochodów, urywane okrzyki klaksonów. Gwar rozmów: angielski z charakterystycznym azjatyckim zaśpiewam, zachęcający do kupienia kolorowych szmatek, angielski wszelkiej maści z błędami i bez, setki akcentów, francuski i znów angielski, tylko z francuskim akcentem, niemiecki… gwar suto okraszony angielskim zmienia się powoli w azjatycki zaśpiew. To znak, że zaczynasz odchodzić coraz dalej od Kho San Road. Ryk ulicy cichnie, staje się delikatnym brzęczeniem w tle. Teraz spacerujesz małymi uliczkami. Co jakiś czas usłyszysz muzykę dobiegającą zza otwartych drzwi, brzęknie skuter, zaśpiewa po angielsku kierowca tuk tuka, któremu oczy zaświeciły się na widok turysty. I w końcu spada na ciebie zaskakująca cisza i słychać inny śpiew ptaków- wchodzisz do parku, tutaj możesz nareszcie odetchnąć i przygotować się na kolejną porcję ulicznego ryku, czyhającego tuz za rogiem. Ale śpiesz się, bo słychać już delikatne bębnienie pierwszych kropel deszczu, który za parę minut zamieni się w oberwanie chmury. Usiądź w najbliższej kafejce, pod daszkiem, ale koniecznie z widokiem na ulicę. Zamów mleko kokosowe i słuchaj jak krople deszczu wściekle uderzają o każdą napotkaną przeszkodę. Rozkoszuj się tą chwilą, za dziesięć minut deszcz się skończy, wraz z ostatnia kroplą napoju.





Teraz otwórz szeroko oczy i przygotuj się na feerię barw. Mięsistą zieleń drzew, wielobarwne wstęgi oplatające ich korzenie, dachy watów, których złote, zielone i czerwone łuski lśnią się w słońcu, złoto kapiące z watów i chedi, biało – granatowe i błękitne mundurki dzieci wracających ze szkoły, pomarańczowe i różowe sari turystek z Indii, śmigające taksówki w niemożliwie jaskrawych kolorach, pomarańczowe szaty mnichów suszące się na sznurkach za oknem, szarość wylewająca się ze slumsów nad brudnymi kanałami poprzecinana wielobarwnymi smugami pędzących skuterów i tuk tuków, kolorowe fotografie króla i królowej, żółte sznury nagietków zdobiące boskie postaci z kamienia.








A teraz rozsmakuj się w delikatesach Bangkoku. Orientalne pyszności czekają w szeregach wzdłuż ulic, wabiąc wyszukanymi formami, kolorami i zapachami. A taka ich różnorodność, tak szeroki wachlarz smaków! Tajowie zajadają się przysmakami przez cały dzień, ciągle coś żując, wcinając, podjadając. Oto naród prawdziwych smakoszy. I Ty wgryź się z pasją w soczyste nieznajome owoce, podczas spacerów delektuj się mleczkiem prosto z zielonego kokosa. Chadzaj na jedzeniowe targi, próbując po trochu wszystkiego, co oferują wielobarwne stoiska. 











Na koniec dotknij Bangkoku. Poczuj pod palcami zimno kamienia, w który zaklęte zostały buddyjskie bóstwa. Gładką korę potężnych srebrnych drzew. Delikatne, zwiewne materie wciskane turystom prawie siłą. Wonną lekkość kwiatów jaśminu. Wibrujące modlitwami ściany świątyń. W końcu, wracając już ze spaceru, pod drzwiami hostelu zdejmij buty i bębniąc gołymi stopami po drewnianej podłodze udaj się na spoczynek, w wielkim, rozsadzającym cały pokój bambusowym łożu.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz